Monday, January 7, 2013

Kiedy jesteśmy wściekli i smutni - list otwarty do Miriam G.

Kiedy jesteśmy wściekli i smutni - list otwarty do Miriam G.

Każdy ma w życiu chwile stresu lub rozczarowania. Pod wpływem napięć łatwo się zamykamy na innych - czasem nawet tego nie wiedząc stajemy się biernie lub aktywnie agrysywni. Kiedy tracimy kogoś lub ważną relację, zaufanie do życia i do świata słabnie. Czujemy się osamotnieni i zdani na siebie. Myśli krążą wokół trudnych kwestii. Chcemy uwolnić się z tego zaczarowanego kręgu, ale on wciąga nas coraz bardziej. Kiedy jesteśmy wściekli na kogoś lub na własny los, mała iskra wywołuje pożar. Łatwo jest popaść w skrajnośc, straćić proporcje i zrobić nieodwracalny błąd.

Często w natłoku obowiązków i zadań, napięć i konfliktów zdaje nam się, że nie mamy żadnej możliwości manewru, że brakuje czasu na cokolwiek. Dopóki działamy, mamy upojne poczucie, że zmieniamy świat - już nie ogladamy go z za szyby, lecz tworzymy go. Szyba - jak to szyba - ma dwie strony. To, co wydaje się działaniem może być jego iluzją. W poszukiwaniu alternatywy wobec danego stanu rzeczy zapominamy, że w każdej chwili możemy stracić coś naprawdę ważnego.

Jerzy Owsiak zrobił rzecz niezwykle ważną, która wielu niestety umknęła - przyznał się do błedu. Zrobił to otwarcie, co wymaga ogromnej odwagi cywilnej. Dla osoby publicznej i w dodatku tak często krytykowanej, to rzecz szczególnie trudna Refleksja może pomóc nam zobaczyć szerszą przestrzeń. Dostrzec nowe argumenty, poznać nowe elementy, które umknęły naszej uwadze. Nauczyć się czegoś nowego.

Mamy czas kilka sekund przed następną czynnością, zanim przyciśniemy przycisk "wysłane", przycisk pistoletu, otworzymy drzwi, ciśniemy w kogoś pustynnym kamieniem - to mgnienie oka, ten jeden refleks duszy lub umysłu może zmienić czyjs los. Czasem tak trudno jest dostrzec, że tych kilka sekund mamy prawie zawsze. Ile czasu zajmuje wypowiedzenie błogosławieństwa nad chlebem? To tylko dziesięć słów. Czas mówienia błogosławieństwa niekiedy sam staje się błogosławieństwem... Przed wieloma ważnymi czynnościami można wypowiadać takie krótkie modlitwy, ale w modlitwie liczy sie kawana, intencja. To właśnie ten moment, który daje zdolność by się zatrzymać, by zastanowić się, czy aby nie popełniamy błedu... Judaizm wpiera slow lifestyle - czyli życie, którego rdzeniem jest zdolność do refleksji.

Kiedyś pisałam o Awrahamie, który gdy już związał swojego syna i ułożył na ołtarzu, i kiedy już podniósł rękę, usłyszał głos anioła - nie podciąl synowi gardła... Swoją drogą, czy wypowiedział błogosławieństwo, a jeśli tak, to jakie? Żaden rabin chyba nie zadał tego pytania. A przecież skoro usłyszał głos anioła w tej najtrudniejszej chwili, w najcięższym teście życia, to znaczy, że mial właściwą kawane - odpowiednie skupienie, że nie zatracił się w ferworze wewnętrznych sporów i oparł się zaślepiającemu zmysły radykalizmowi.

Zastanawiam się nad następującym obrazem. Oto Awraham i Icchak schodzą razem z góry Morja, a za nimi drepce baranek. Czy nasz praojciec mógł zachować i syna, i barana przy życiu? Jaki byłby świat, gdyby tak brzmiała ta opowieśc? Awraham schodzi z góry. Siedzą przy ognisku, a baranek zajada się pędami ziół... A gdyby baran nie jadł ziół? Baranki muszą jeść, by mieć siłę uciekać przed lwami, które juz krążą w okół obozu Awrahama... Taki jest świat, w jakim się znaleźliśmy, świat materialny, w którym łańcuch pokarmowy trwa, jakby cały byt biologiczny był potworem pożerającym własny ogon. Włączenie w to refleksji nie zmieni tego porządku. Awraham wcześniej czy później musiałby na tej kamienistej ziemi zjeść coś więcej niż mleko i ser, choćby po to by mieć siłę, by ochronić syna przed atakami dzikich zwierząt... Zjedzenie baranka to jedna rzecz, ale zjedzenie baranka, którego życie ofiarowało się sile wyższej jest podniesieniem horroru zwykłej, codziennej konsumpcji do wyższego stanu świadomosci.

Celebrowanie życia otwiera nas na wymiar duchowy. Niejedzenie krwi podnosi byt zwierzęcia ponad materialną rzeczywistość, uwalnia go od swych oprawców - ludzi - daje wolność, by jego esencja mogła kierować się ku wyższym światom. Uwaga i troska o szczegóły włącza refleksję na stałe do każdej dziedziny życia, nawet tej najtrudniejszej i najmniej z naszej perspektywy sprawiedliwej. Rytuał nie jest pusty, rytuał daje nam formę, w którą można wlać władzę człowieka nad kilkoma sekundami, które mają moc odmieniania losu. Awraham zatrzymując ręke i nie zanosząc w ofierze syna zrobił naszym zdaniem słusznie, ale ludy wciąż składające ofiary z ludzi napewno potepiały go. Może nawet byli tacy, którzy stali u podnóża góry z kamieniami w dłoniach?


Awraham był prowokatorem, kontestował prastarą tradycję. Rabini pytają go dlaczego nie targował się z Bogiem o Icchaka... Ja pytam, dlaczego nie uwolnił baranka. Trudno być politykiem wszechczasów. Tak wiele zmieniło się na tym świecie - tak niewiele się zmieniło. Wciąż na tej pustyni jest tyle kamieni, którymi można do woli rzucać - pytanie pozostaje jednak,o jak wykorzystamy swoich parę sekund, zanim rzucimy kamień? Awraham i Icchak zeszli z góry - "we alchu jahdaw" jest napisane w Torze. Szli razem, byli jednością - interpretują rabini. Pojedyńczość w judaizmie to pełnia, pokój i transcendecja. Bałwochwalcy rozstąpili się w ciszy... Przecież przynosząc swoje dzieci w ofierze oni także poszukiwali obecności swojego B-ga – tyle, że dążyli do realizacji swoich postulatów w tym świecie - be olam hamaasim - w świecie czynów. Czy czujecie wobec nich wyższosć? Właściwie dlaczego? Talmud mówi, że słowo też może zabić - więc mało kto z nas nigdy nikogo nie zabił... Kto z nas dziś myśli nad każdym słowem zanim coś powie lub napisze? Kto wie, który z celów jest godny, a który nie, by uświęcić środki?

Może zaduma nad tym co robimy jest zaraźliwa, skoro nawet B-g zmienił swoje polecenie? Kim my jesteśmy, że nasze wyroki i nasze oceny świata nie muszą być niezmienne? Może kiedyś pojmiemy sens dziwacznych dziś rytuałów?

Kilka dni nie pisałam - może zastanawiacie się dlaczego...Potrzebowalam czasu. Wciąż go potrzebuję, ale postanowiłam podzielić się z Wami garstką przemyśleń. Kilkoma teologicznymi troskami, które wciąż jak syreny wołają mnie by płynąć w głąb, w otchłań, w najgłębszą toń etycznych i duchowych refleksji... Tyle ich jest nienazwanych, że wstyd stępionym językiem szarpać sobie myśli... A jednak zapisałam jedną z nici tych rozważań. Obawiam się, że nie przeczytam tego, co w danym momencie przeczytać powinnam, o ile sama tego nie napiszę. Szczerze można pisać tylko wtedy, gdy jest sie własnym wiernym i stęsknionym czytelnikiem. Jestem kiepskim aktorem, umiem być tylko sobą i nie lubię przebieranek...

1 comment: