Sunday, July 29, 2012

Pociąg do Wrocławia -wspomnienia, które tworzą przyszłość


Mam pociąg do... podróżowania. Te pierwsze wyjazdy odbywałam z tatą i mamą. Pamiętam noce spedzone w przedziałach sypialnych. Ojciec był dziennikarzem, a poza tym lubił Zakopane i Rapkę, więc tam najczęściej spędzaliśmy wakacje, których w naszym wspólnym losie było bardzo niewiele... Mój ojciec odszedł z tego świata, kiedy miałam niecałe siedem lat. 

Początkowo, więc pociągi zapisały się w mojej świadomości pozytywnie. Dopiero wspomnienia wojenne mojej mamy zmieniły ten obraz. Teraz wspomnienia z mojego dzieciństwa i dzieciństwa mojej mamy walczą ze sobą w mojej świadomości. Kiedy jadę pociągiem - patrzę zawsze na tory i myślę o wszystkich tych, dla których, którzy umierali w bydlęcych wagonach, lub co gorsza dożywali celu podróży... 

Pierwszy raz pojechałam do Wrocławia z moją mamą - jako przykrywka dla przewozu bibuły (nielegalnych publikacji). Miałam niby tam jechać do Wrocławia na jakieś udawane badania lekarskie, a mama miała ogromną torbę po brzegi zapakowaną wydawnictwami podziemnymi. Spędziłyśmy w pociągu w obie strony wiele godzin. Z Wrocławia zapamiętałam bardzo niewiele, jednak całe to wydarzenie zapadło mi głęboko w pamięć i wywarło silne wrażenie. Zawsze lubiłam podróżować, choć tym razem stłoczone w pociągu zdenerwowane niebezpieczną misją. Na początku Stanu Wojennego - już wtedy uczyłam się rozumieć, że działalność - bywa trudna i musimy za nią płacić swoją cenę.  Pamiętam tylko silne zmęczenie, – choć chyba było coś wolnego jakaś Wrocławska magia – musiała wtedy wkroczyć do mojej podświadomości. Bo lubię to miasto i czuję się duchowo i emocjonalnie. Niestety tylko duchowo, bo fizycznie bardzo tu chorowałam i tym razem też stare dolegliwości wróciły.


Wysiadam z Pociągu we Wrocławiu, kilka minut po przyjechaniu na miejsce. Dzięki mojej towarzyszce hulajnodze i już jestem w mieście, które niesie dla mnie tyle różnych wspomnień. Pan Mostowicz stał i czekał - u wyjścia z tunelu... Przyjechałeś mnie odebrać zapytałam zbita z tropu  - nie przyjechałem po mojego syna... W ten sposób poznałam Grzegorza Mostowicza, którego na pewno kiedyś tu opiszę....  

Panowie odwieźli mnie do Gminy, w której budynkach  spędziłam rok ze swojego życia i które wielokrotnie odwiedzałam już, jako działaczka społeczności żydowskiej. Najpierw przyjechałam tu z Joy Rochwager. To była niezwykła osoba. Jeździłyśmy po kraju i robiłyśmy spotkania, które ja tłumaczyłam. Joy miała niezwykłą energię, wiedzę i wizję. W sumie nie była łatwa we współpracy. W pełni skupiona na celu, świetnie zorganizowana. Niestety nie zawsze rozumiała, a dokładnie akceptowała fakt, że nie mam wpływu na lokalne realia, spóźniające się pociągi - brak dobrego systemu wyszukiwania połączeń, który był zmorą wszystkich podróżników. Nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta, że rozkład jazdy PKP to była taka gruba książka najeżona niezrozumiałymi znakami, pełna szyfrów. Często też stawała się nieaktualna już w momencie publikacji. To Joy zaraziła mnie podróżami i to dzięki niej znam każdą społeczność żydowską w Polsce i to już od początku lat 90-tych.

Tu we Wrocławiu te same ulice, budynki. Wcale nie jest tak łatwo dostrzec zmiany. Trochę jak człowiek oślepiony światłem, albo taki, który znalazł się nagle w ciemnościach. Nie widzi nic ani w sobie, ani poza sobą. Ciemność lub olśnienie wypełnia i umysł i serce. Odbiera nam samych siebie. Wchodzę po schodach na Włodkowica 5 - kładka wydaje się taka sama. Te same drzwi za drzwiami ten sam korytarz. Jednak jest pusto. Nie usłyszałam tupotu, ani dźwięku przewracanych zabawek. Zniknęły dzieci rodziny Rapaportów. Pusta kuchnia zamknięte biuro rabina. Było w tym coś przeraźliwego. Brak ludzi, z którymi czujemy się związani jest dotkliwszy, gdy za nimi długo tęskniliśmy.


Idę dalej do biura Józefa Kożucha, otwieram drzwi i widzę pusty fotel.... Wiem, że jest Pan Aleksander, ale jeszcze nie miałam okazji z Nim porozmawiać. Wrocław bez Prezesa Kożucha? Jak to możliwe? Nie minął jeszcze rok od śmierci Józefa, (byliśmy na ty i jakoś nie jestem wstanie pisać o Nim, jako o "Pan Józef"). Było w nim niezwykłe ciepło. Pamiętam rozmowy o przyszłości Gminy, przygotowania do świąt - wspólne modlitwy w małej synagodze. Jestem we Wrocławiu pierwszy raz od Jego odejścia... 


Na szczęście spotykam dawnych przyjaciół Anię Felińską - Junkę, jej męża Adama, Jurka Kichlera, który mimo różnych przeciwności i kłopotów zdrowotnych wciąż aktywnie uczestniczy w życiu społeczności. Do Cetrum Informacji Żydowskiej na Włodkowica wpada Janek Kirschenbaum (a może Maciek - od zawsze mylę ich imiona, choć doskonale wiem, który jest, który bo są tacy różni)... W takim gronie nie sposób zadać pytania - no i jak nowy prezes. Zaskoczona słyszę, że super! 


Właściwie nie mieliśmy się okazji spotkać z Panem Aleksadnrem Gleichgewichta, który został wybrany Radę Związku, której zresztą jestem członkiem - kiedy ja jeszcze byłam niestety w Ameryce. Za dwu- lub wielo-kontynentowość płaci się jednak sporą cenę. To było ważne wydarzenie, a ja nie mogłam w nim uczestniczyć. Nie słyszałam od nikogo żadnych opinii i byłam ciekawa. Trochę się bałam. Nie, nie trochę - bałam się bardzo. Znam Jego żonę do lat Bente Kahan jest piosenkarką, która wiele lat temu przyjechała do Wrocławia i założyła tu Fundację . Jest wybitną postacią, ważnym człowiekiem i z tego, co wiedziałam również jej mąż jest ważną osobistoscią. Miałam jedynie nadzieję, że uda mi się stworzyć dobrą relację, ale nie mogłam być tego pewna. 


Umówiliśmy się na następny dzień - piątek obiecałam pomóc w przygotowaniu kolacji szabatowej. Nie jest to typowe zajęcie dla mnie, ale właśnie uznałam, że należy być kreatywną. Zeszłam do kuchni i w krótkim czasie ku mojemu osłupieniu pojawił się tam najpierw Pan Aleksadner, który zajął się ścieraniem obranych przeze mnie pieczarek, a potem dołączyła Bente, z którą przez ponad godzinę wkładałyśmy przepyszną pastę zrobioną przez jej męża do białek po jajkach... Nie tylko ja byłam w szoku. Max, który dołączył do nas na chwilkę przed szabatem również stał w drzwiach kuchni osłupiały. Młodzież i liderzy społeczności pod okiem Ani Junki przygotowujący kolację szabatową na 80 osób - rzadki widok. 


Złapałam jedną z miseczek i pognałam do synagogi by zanieść tam jedzenie i odkryłam rzecz niezwykłą. Synagoga Pod Białym Bocianem została odbudowana... Przepięknie odmalowane ściany - nowe oświetlenie, na parterze wystawa o Korczaku. Na pierwszym piętrze wystawa opowieść o Żydach Wrocławskich - dobrze zorganizowana, interesująca, wręcz poruszająca.


Szabat (pomijając jakieś drobiazgi jak zamieszanie, które też ma swoje plusy, bo było w tym wiele spontanicznego zaangażowania ludzi i upał, na który nie mieliśmy wpływu) był magiczny. Krzyś Korzonkowski i Max poprowadzili modlitwy. Mimo naszego niepokoju nie zabrakło humusu, który przygotowała Ania Junka ani sałatek, ani wspaniałych jajek, o których przygotowaniu już pisałam. Były osobne kolorowe miejsca dla dzieci z kolorowymi sztućcami i talerzykami. Wszystkie miejsca były zajęte były do ostatniego miejsca. Goście z Polski i świata podziwiali organizację, a ja podzieliłam się z nimi garścią przemyśleń.


Kiedy chłopcy poszli mówić Maariw (modlitwę wieczorną, którą już nie chcieliśmy męczyć w tym upale zgromadzonych) - poprosiłam o moment ciszy i powiedziałam, że to dobry moment by ćwiczyć silną wolę przed postem, więc choć siedzimy przy stole to jeszcze nie jemy. Mówiłam o tym, że najpierw B-g stworzył ciemny, zimny, chaotyczny wszechświat, a potem powołał do istnienia światło, które nazwał - dobrym i że my kobiety zapalamy świece, co szabat na koniec Boskiego procesu stwarzania, choć ono było stworzone na początku. Zawsze, kiedy mija czas coś lub gorzej kogoś tracimy. Nasza wspólnota - wrocławska Gmina straciła w tym roku bardzo wiele. To jest jak ta pierwotna ciemność. Teraz powiedział, kiedy rozpaliłyśmy ognie przypomniałyśmy o nadziei, o sile życia, o sile dobra i kreacji. Zobaczyłam w tej społeczności ogromną wolę i siłę trwania - zobaczyłam młodych i starych liderów i zwykłych członków, którzy przez wiele godzin przygotowywali ten wspaniały szabat i teraz widzę 80 osób zjednoczonych nadzieją na lepsze i wierzących w przyszłość tej społeczności. Weźmy tą nadzieję i pilnujmy by nam nie zgasła. Przenieśmy ją z przeszłości ku przyszłości. Życzę Wam spokojnego Szabatu i wspaniałej pamięci, która tego szabatowego dobra nie zapomni....”


Każde słowo było szczere i od serca, chyba słuchacze to wyczuli, bo wiele osób dziękowało mi - zrozumiałam, że nie trzeba długo przemawiać i dać ludziom poczucie, że to, co robią jest wspaniałe, zasłużyli na to. Ten szabat i ten weekend jest jednym z najwspanialszych momentów tego lata. Oczywiście miałam też bardzo miłe chwile w JCC w Krakowie i mam nadzieję, że będzie też bardzo ciekawie podczas Sium Ha Szas w Lublinie, ale o tym już w kolejnym wpisie.

No comments:

Post a Comment