Friday, July 6, 2012

antyteza turystki


Wróciłam do Polski po dość długim pobycie za granicą. Wiele osób prosiło mnie o teksty o Nowym Jorku. Są momenty, kiedy doświadczenia nie skraplają się we mnie w słowa, a dokładnie, kiedy obrazy jeszcze nie gęstnieją w myśli. Wolę wiedzieć, o czym piszę oraz kto jest autorem moich słów. Kiedy zaś czuję, że nie rozumiem świata, w którym jestem, zanurzona, wiem, że nie rozumiem i siebie. Skoro nie znam autora własnych słów jak mogłabym formułować myśli. Doświadczenia można rozumieć tak różnie, ich przebieg i znaczenie oraz wyciągać tak różne wnioski, że warto jest poczekać.

Jesteśmy ofiarami wielosłowia, które rodzi się ze zbyt wcześnie wypowiadanych myśli.

Nienazwane nagie wiją się chaotycznie, za wcześnie dotknięte powietrzem…

Staram się być antytezą  turystki. Pragnę  nie-podróżować. O ile to możliwe wszędzie gdzie jadę chcę być w zupełności, w sposób pełny sobą. To oczywiście nie zawsze się udaje. Zastygam, więc niema w rzeczywistości. Dybuk przylepia się do szyby. Jestem gotowa by stać się szkłem - byle tylko przez nią nie patrzeć. Nie stanąć po drugiej stronie pryzmatu. Wydaje mi się, że oglądając świat z perspektywy ciekawskiego przybysza, w jakimś sensie obdzieram go z autentyczności. Mimowolnie staję się jego anonimową, biernie-agresywną antytezą.

Turysta nie koniecznie świadomie, staje się opozycją; ocenia, wartościuje, porządkuje według własnych zasad i koncepcji, które dla owego podglądanego świata stają się w najlepszym przepadku nieistotne – w gorszym alternatywą – w najgorszym elementem konkurencji lub opozycji.  Wtedy to, czego doświadczamy jest istotne tylko dla nas.

Gdyby na Waszym parapecie stał obcy, którego Wy byście nie widzieli i on by was nie widział - poco w ogóle warto byłoby zastanawiać się nad Jego istnieniem?

Będąc anty-turystką – jest anty-obiektywna, zaangażowana – staję się natychmiast częścią odwiedzanej rzeczywistości, a to bardzo utrudnia pisanie. Pisanie, bowiem, tak jak każdy proces nazywania świata, zmusza nas do stanięcia na zewnątrz na parapecie. Nie widzę tego świata, w którym jestem i ten świat nie widzi mnie. Nawet pisanie subiektywne zachęca autora do pewnego rodzaju turystyki stajemy się turystami, którzy wybrali się w podróż - w głąb siebie samego. Sporządzamy jak policjant notatki z wewnętrznych przeżyć patrzymy na świat przez pryzmat oczu, które dla nas samych stają się przedmiotem uwag i badanym obiektem - jak zabytkowa lorneta u kolekcjonera.

Wracam jednak do Polski naładowana i obładowana nowymi doświadczeniami, nową niewiedzą z nową nieświadomością. Ten dodatkowy zapas dystansu wzmacnia poczucie alienacji, daje narzędzia by świat patrzeć na wiele nowych sposobów. Opowiem, więc o przemieszczaniu się tej z perspektywy, a oto perspektywa;

Nowy Jork – to jest przestrzeń zamknięta wodą – oceanem. Ocean jest słony – smakuje mydlano – trochę jak solony śledź.

W Nowym Jorku jest mało przestrzeni część zabrały samochody, część budynki, część ludzie – trochę drzewa w udawanym parku. Żadna z przestrzeni nie jest moja, – bo jestem obca. Jeszcze nie poznałam siebie w tym mieście.  Idę, więc i ciągle myślę żeby myśleniem zagłuszyć poczucie pustki. W mieście, w którym jeszcze mnie niema, bo jeszcze w nim nie jestem – jestem nieistnieniem – umieram, cicho, – więc skutecznie.

Jestem, więc zaskoczona, że okna odbijają światło, które odbija się od mojej twarzy, które trafia w mój cień w oczach przechodnia, – bo mruga mi prosto w źrenice. Niema mnie, ale jest mój widok. Inni mnie widzą – zupełnie odwrotnie niż po śmierci.

Jestem obcym na balkonie, którego cień zasłania Ci samego siebie.

No comments:

Post a Comment